Jak kraj długi i szeroki wszyscy hejtują tzw. „influencerki” wpraszające się na darmowy obiad do sopockiej restauracji i to „przypadkiem” w czasie trwania Open’er Festival. Czy jednak przyczyną nie jest nasza… kultura?
Oczywiście trzeba odróżnić samozwańcze nastoletnie „księżniczki” Instagrama, kupujące sobie followersów od osób, które przekazują wartościowe treści i naprawdę mają wpływ na swoją realnie istniejącą grupę docelową. Te pierwsze są przekonane, że kilka selfie i oznaczenie knajpki to cała „praca”.
Te drugie tworzą solidny content (nawet sponsorowany) i na swoją pozycję zwyczajnie w pocie czoła zapracowały. A więc pojawiały się złośliwe komentarze pod adresem dziewczyn, które jakoś tam chcą się przebić mimo że nie stać je na torebki Korsa czy jadanie w drogich restauracjach. Być może z zazdrości, że one sobie mogły a ja nie.
A w Instagramowym świecie albo jesz z lokalsami jakieś egzotyczne potrawy na Bali i chwalisz letnią kolekcją strojów kąpielowych i modnych sukienek w stylu boho chic, albo nie ma Cię wcale. Dążenie więc jest zupełnie zrozumiałe. I zrozumiały jest syndrom oszusta – zdjęcia w markowych ciuchach zrobię w przymierzalni sklepu, w którym ich nie kupię a do winiarni pójdę ale w zamian za „reklamę”, bo inaczej nie będzie mnie stać. Oczekiwania społeczne z jednej strony mieszają się ze światem, w którym wszystko jest za „darmo”.
Świat za darmo
Oczywiście alienacja i zaniżone poczucie własnej wartości to tylko część konsekwencji. Jakby to ujął Umberto Eco w jednym ze swoich esejów: Klasizm jest bezlitosny. Nie da się udawać, że awansowaliśmy na społecznej drabinie. Narażamy się jedynie na śmieszność. Druga strona medalu wygląda tak, że jesteśmy przyzwyczajeni do gratisów. Muzykę puszczamy z serwisu YouTube, bo po co wydawać na płyty i konta premium.
Film obejrzę na którymś z pirackich serwisów, żeby nie tracić na kino. Kursy i szkolenia online też częściowo są bezpłatne. Za założenie konta w mediach społecznościowych też się nie płaci. Do tego przywykliśmy w czasach Internetu. Pracodawcy z kolei przyzwyczaili się do… nieodpłatnej pracy.
Na bezpłatny staż przyjmę
Każdy żak musi odbyć praktyki. Każdy, kto zaczyna przygodę w nowej branży, również przez nie przechodzi. A pracodawcy to wiedzą, dlatego nagminnie poszukują chętnych na „bezpłatne praktyki”. Plaga ta szerzy się nie tylko w branży kreatywnej i sztuce, ale i HR, administracji a nawet… urzędach. Skończyłaś? Następna proszę.
Celowo piszę w formie żeńskiej, bo to Panie zazwyczaj są bardziej ambitne, szukają okazji do rozwoju i niestety częściej godzą się na takie warunki. A potem na mniejszą pensję. I gdyby jeszcze naprawdę dostać opiekuna i się szkolić! Ale nie. Zazwyczaj wykonuje się taką pracę, po którą nikt inny się nie schyli – wypełnianie tabeli rekordów, szycie akt… Czyli nie uczysz się, normalnie chodzisz do pracy. A pensji nie ma.
Ot, wydawnictwa szukają „recenzentów” w zamian za… egzemplarz książki. A Ty blogerze pracuj nad tekstem, ilustracjami, zasięgami… Oczywiście można robić to dla przyjemności i z pasji czy chęci dzielenia się jakąś wartościową myślą, ale to wtedy jest Twoja decyzja a nie wykorzystywanie. Mogę chcieć zbudować portfolio albo się wybić i dłubię na blogu, Instagramie czy YouTube. Po kilka godzin dziennie, codziennie. Bez gratyfikacji finansowej. A potem współpracujesz już odpłatnie.
Jak potem się dziwić, że dziewczyny chcą obiad w zamian za pomoc w wypozycjonowaniu strony restauracji? Że chciały sobie względnie niewielkim wysiłkiem zorganizować darmowy wyjazd na Open’era?
Zakupy za nową pozycję w CV
Na opisane zjawisko „Instagramerek” nakłada się więc wiele czynników. Wmawianie ludziom, że świat jest taki, jak na wyretuszowanych fotkach. Oczekiwanie, że pieniądze i sława spłyną na nas bez wysiłku, jak manna z nieba. Tutaj, teraz, natychmiast.
Przekonanie, że przysłowiowa orka na ugorze jest domeną ludzi głupich i nierozgarniętych. Z drugiej strony jest przekonanie pracodawców, oczekujących darmowej siły roboczej, że da się żyć powietrzem. To jak tu się dziwić, że dziewczyny zamiast płacić pieniędzmi, płacą udostępnieniem mniej lub bardziej rozwiniętej sieci wpływu do celów reklamowych? To wypaczenie kontent marketingu, ale jednak.
Nie wiem, czy dożyjemy świata, w którym walutą będzie np. nasza pozycja w wirtualnym świecie. Nie wiem, czy da się zrezygnować z pieniędzy. W tej bez-walutowej ale materialistycznie nastawionej rzeczywistości trzymają się jednak mocno. A potem, płacząc z głową wtuloną w torebkę Chanel uświadamiamy sobie, że jednak nie od tego zależy szczęście.
Na szczęście.